iluzja poznania dzikości

Spragnieni informacji o innych światach adepci podróżowania słuchają relacji globtroterów, a ci zamiast szczegółowo opowiadać o kontaktach z tubylcami, przedstawiając odmienne kultury, mówią, że miejscowi nie okazywali wrogości, ale też żadnego zainteresowania przybyłymi podróżnikami, nie życzyli sobie kontaktu, nawet powierzchownej rozmowy, ani fotografowania ich, więc nie można o tych ludziach powiedzieć nic więcej poza tym co widać gołym okiem. Odbiorcy takiej relacji mogą poczuć wtedy niedosyt, czują się rozczarowani, myślą sobie, co to za nieudana, niekompleksowa wyprawa, cóż to za mało wytrawni podróżnicy. Jednak ta krótka, pozornie niewyczerpująca relacja, mówi wiele, ale nie o podróżnikach, a właśnie o napotkanych przez nich miejscowych. Co to za ludzie, którzy nie chcą nawiązać kontaktu z przyjaznymi turystami, na których oni bądź ich kraj zarabia?
Otóż to ludzie prawdziwie dzicy!
Piękno nie musi pchać się na afisz by zabłysnąć, a dzikość musi się ukrywać w obronie własnej, by jej tożsamość przetrwała.

Kiedy kilka lat temu Weronika Mliczewska przybyła do Gwatemali, na początku swojej podróży do Mundo Maya, usłyszała takie słowa:
„Pao ciągnęła: - Najważniejsze jest, by ludzie wiedzieli coś o tobie i znali cel twojej wizyty, żeby nie zaczęli cię o coś podejrzewać – radziła. – Zdarzały się przypadki, że przyjezdni, nie mówiąc nic nikomu w wiosce, po prostu rozkładali namiot na zboczu góry. Rano byli już martwi. Ludzie wzięli ich za intruzów, którzy mogli przybyć by odebrać im ziemię. Zawsze trzeba pójść do członka starszyzny w wiosce i zapytać, czy możesz wejść na ich ziemię i czy możesz przenocować. To może uratować ci życie. Mogą też obawiać się, że chcesz im ukraść dzieci. Nie powinnaś robić zdjęć dzieciom. Majowie wierzą, że kradnie im się przez to duszę, utrata duszy przez dziecko jest czymś najgorszym. Dla Majów jest to gorsze od śmierci. Śmierć jest bowiem częścią cyklu i pozwala na ponowne narodzenie się duszy, lecz utrata jej to śmierć na całe wieki. Nie bierz dzieci na ręce, nie okazuj im czułości, tutaj ludzie tego nie znają, nie rozumieją i będą podejrzliwi. Zdarzają się przypadki, że ukamienowali turystów, którzy robili zdjęcia dzieciom.”
[Na początku jest koniec, Weronika Mliczewska, Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2017, s.36]




Żyjemy na kontynencie będącym ojczyzną konkwistadorów i kolonizatorów. Przez wieki, mam wrażenie bardziej niż inne lądy, uważającym się za głoszący prawdy absolutne i je ekspansywnie przekazujący na innych lądach. Dorastamy w cywilizacji zachodu, która kształtuje nas na zdobywców i posiadaczy. Wpaja się nam, że posiąść można, a wręcz trzeba wszystko, każdą rzecz, każdą wiedzę, każdego człowieka, że to jedyna droga do szczęścia, a im mniej zdobędziemy tym bardziej jesteśmy w tym świecie przegrani. Nasza cywilizacja stara się jak może, byśmy wierzyli, że mamy nieograniczone możliwości, ale też niekończącą się ilość różnego (i często próżnego;) ) rodzaju potrzeb, wciąż kształtuje w nas kolejne nowe, wraz z przekonaniem, że zaspokojenie ich w odpowiedni sposób zapewni nam szczęście. Wychowuje się nas na kulturowych dominatów, w kulcie dla władzy nad wszystkim i wszystkimi tylko nie nad samym sobą. Nieświadomie stajemy się ignorantami i dogmatykami jednocześnie.
A jeśli przekazywany nam paradygmat jest tak samo prawdziwy i fałszywy jak sposoby myślenia innych cywilizacji, a może nawet więcej w nim kłamstw. A co jeśli posiadanie drugiego człowieka, czy jakiejkolwiek rzeczy jest źródłem cierpienia a nie szczęścia? A co jeśli istnieje wiedza, której nie potrafimy zdobyć albo przynajmniej zrozumieć?

Na pewno przynajmniej istnieje wiedza i świat, który próbując poznać możemy zniszczyć, jeśli będziemy to robić w sposób zbyt ekspansywny. Tak dzieje się ze światami dzikimi na każdym kontynencie, kiedy wkracza tam człowiek zachodu ze zdobyczami swojej cywilizacji, ze swoimi absolutyzmem, ze swoją komercją, z pojęciem własności osobistej i intelektualnej. Te nacje, które z poszanowania dla własnych tradycji kulturowych i wspólnotowych, nie chcą zgodzić się na ten pokojowy podbój w imię ich rzekomego dobra, musza stosować unik lub zdecydowany sprzeciw.
Tym światem, który niszczymy poprzez ingerencję na własnych myślowych zasadach, jest właśnie dzikość.


[więcej zachwycających zdjęć na: marekwojciak.com/travel ]

Dzikość jest również tym aspektem rzeczywistości, którego wizerunkiem skomercjalizowane środki masowego przekazu oraz agencje turystyczne manipulują. Mamią nas obietnicą poznania i doświadczenia prawdziwej dzikości. Prawdziwa dzicz nie jest tam, gdzie gwiazda telewizyjnego imperium jedzie z całą świtą realizatorów, by zmontować program, który ją wypromuje. Nie jest również tam, gdzie ugadany z biurem turystycznym miejscowy, dzwoni do swojej wioski afrykańskiej, w której nie żyje się jak sto lat temu, bo zdobycze naszej cywilizacji już dotarły, i mówi: „Szybko przebierajcie się i chowajcie sprzęty, turyści jadą!”. Chcemy wierzyć, że rzeczywistość, którą przedstawiają nam ludzie zarabiający na tym jest autentyczna. Potrzebujemy tego i chcemy albo po prostu bezradnie, bezwiednie, zgadzamy się na taki stan rzeczy, gdyż nie mamy alternatywy, zapłaciliśmy za to. Prawdziwa dzikość pod każdą długością i szerokością geograficzną jest wtedy, gdy gasną flesze, jest poza spreparowanym dla mediów czy fanów kadrem.

Istnieje wiele ludów, wcale nie pierwotnych, w których świadomości i funkcjonowaniu na przykład nie istnieje pojęcie własności osobistej. Tak jest między innymi w boliwijskich wioskach, gdzie Polacy tacy jak Szymon Banaszczyk, autor książki "Tryptyk z podróży", jeżdżący na misje doświadczają zderzenia kulturowego paraliżującego ich dobre chęci i cele zawodowe. Jednak nie tylko w kraju Indian Ajmara i Quechua, stosowanie się do naszego sposobu myślenia może przynieść obiektom naszej pomocy więcej szkody niż pożytku, również dużo bliżej. Janina Ochojska z PAH, której przedstawiać nie trzeba, tak odpowiada na zarzut, że nie pozwala rozdawać biednym dzieciom cukierków: „Nie daję. Pamiętam, jak raz jechaliśmy z konwojem do Sarajewa i jeden z kierowców rozdawał słodycze z ciężarówki. Skrzyczałam go. Bo czy dziecko naprawdę potrzebuje tego cukierka? To chwilowa przyjemność, ale żadna pomoc. To nie jest zajęcie dla pracownika PAH, który jedzie koordynować projekt budowy 20 studni. I może pani zapytać: co szkodzi? Ale jak dam jednemu dziecku koszulkę, to przybiegnie drugie, trzecie, potem dziesiąte... I co? Dziesiątemu odmówię? A niby dlaczego? Jeśli cukierków będzie 10, a dzieci 20, to one zaczną się o te słodycze bić, może pojawić się krew. Jak się ma doświadczenie w tej pracy, to człowiek wie, że taki pomaganie, które jest odruchem serca, nie rozwiązuje żadnych problemów, za to może być ryzykowne. Od początku musimy sobie uświadomić, że wszystkiego nie zrobimy. Może to się komuś wydawać okrutne i bez serca, ale pomaganie w pewnym sensie jest też sztuką odmowy pomocy.” [Wysokie Obcasy Extra, NR 12 (55), Grudzień 2016, s.69-70]
...





Wojciech Cejrowski, wzbudzający najbardziej skrajne emocje polski podróżnik naszych czasów. Można go lubić, cenić, albo całkowicie odwrotnie, jednak myślę, że jedno trzeba mu przyznać, relacjonuje swoje wyprawy w sposób bardziej partyzancki i uczciwy niż inni mający tak duży zasięg medialny podróżnicy. Ów Cejrowski dociera do miejsc, które bezsprzecznie wszyscy nazwiemy dzikimi, bo zamieszkujący je ludzie żyją w dużo bardziej biednych i prostych warunkach niż my, a w wielu sytuacjach życia codziennego zdobycze naszej cywilizacji stosują równolegle ze swoimi prymitywnymi, tradycyjnymi rozwiązaniami. Jednak w jednym z odcinków „Boso przez świat” autor ze specyficznym dla siebie przekąsem mówi do nas mniej więcej tak: Nie, proszę Państwa, tu jest Ameryka! Tu już dotarła cywilizacja. To nie są prawdziwe dzikie plemiona, one istnieją owszem, ale gdybym tam dotarł chcąc nakręcić program, i tak bym Państwu tego nie pokazał, bo bym stamtąd nie wrócił... żywy.
Tak, dzikość nie jest łatwa, wygodna, bezpieczna. Dzikość to również brak ufności wobec tego co nie jest elementem autentycznego świata – świata natury, przyrody, wspólnoty, minimalizmu. Dzikość jest wszystkim tym, co nie mieści się w przyjętym sposobie myślenia i schematach postępowania, jest poza tym co znane, co powszechne, więc uznawane za normalne. Taka jest istota dzikości, takie jest też jej piękno.
Piękno, które umiera, ginący gatunek nie znajdujący się pod ochroną.

Wśród wielu wątpliwości, mam przekonanie, że ludzie tacy jak mieszkający w namiocie Berber, którego spotkałam na Saharze, nie są mniej mądrzy i mniej szczęśliwi od nas. Ten, który podróżując po bezkresnych wydmach kieruje się mapą gwiazd, wiedzą astrologiczną przekazaną mu przez ojca. Ten, który gdy jest chory leczy się sam lub udaje do swojej matki – znachorki, bo ona zna się na lekarstwach, czyli ziołolecznictwie. Dla mnie jego droga jest nie mniej piękna i słuszna, niż nasze europejskie ścieżki życia, a czasami nawet bardziej, znacznie bardziej.

c.d.n.