In Lak'ech! - Ja jestem innym Ty!


[30.01.2017r.]:
Podczas, tym razem wirtualnej podróży, znalazłam gdzieś na drugim krańcu łączy pokrewną duszę oraz ciało z krwi i kości, które od lat z wielką odwagą, pokorą i skromnością robi dokładnie to o czym ja od dzieciństwa marzyłam, jest tym, kim ja zawsze chciałam. Odkryłam kogoś kto z równie wielką wrażliwością stawia te same pytania, ma te same wątpliwości, tylko poszukiwanie i doświadczanie (nie tylko odpowiedzi) wychodzi jej znacznie lepiej. Robi to tak pięknie, mądrze, dojrzale i impresywnie, że nie, nie zazdroszczę, bo czuję jakbym sama tam była w środku akcji, jakbym to przeżywała i tego samego doświadczała. Przeciwnie czerpię z tego ogromną przyjemność, wsparcie i inspirację.

Podzieliłam się tymi reakcjami z obiektem moich westchnień i podziwów, napisałam do Weroniki-VeroEtniki. W zamian dostałam nie tylko prywatną odpowiedź pisaną z Nowego Jorku, również długi, treściwy i bardzo osobisty wpis na blogu - opowieść, zainspirowany moją wiadomością:
Mapy osobowości i zagubienie

Czasami cudze słowa mówią tak treściwie i tak żywo a cudze przeżycia i emocje, mimo odmiennej scenerii, tak bardzo przypominają własne, że nie trzeba już nic dodawać od siebie...
Ja i bez dżungli, znajduję się i gubię, czasem nie wiem kim jestem,co robić, gdzie iść.
Staram się wierzyć w moc moich lęków i ograniczeń.
Przez życie prowadzi nas mapa sieci emocji, te powstałe w jednych sytuacjach doprowadzają nas do kolejnych. Gdziekolwiek i z kimkolwiek jesteśmy emocje się potęgują - wydaje się nam, że te pozytywne rodzą kolejne dobre emocje, a te złe wywołują następne negatywne. Ale tak naprawdę one nie są ani dobre ani złe - po prostu są, my sami je definiujemy i wartościujemy, lecz one istniały już przed wszelkimi klasyfikacjami.
Podążam tą drogą z ciekawością co będzie dalej i z nadzieją, że przejdę całą drogę oraz że na końcu okaże się, że była ona prawdziwą Mapą.
Tak wiele, możemy się nauczyć od tego co ukryte.
Czuć. Poczuć. Przeczuć.
...

[22.03.2017]:
POWYŻSZE SŁOWA w trochę dłuższej wersji miałam opublikować w styczniu,
jednak w tym samym czasie okazało się, że antropologiczna podróż do Mundo Maya ukazuje się również w formie książkowej - postanowiłam więc wstrzymać się z publikacją swojego posta do czasu, kiedy pierwszy raz przeczytam całe "Na początku jest koniec".



Było warto.
Ta prawdopodobnie kilka lat młodsza ode mnie dziewczyna jest niezwykłym człowiekiem, rasowym antropologiem i świetnym reporterem. Jej refleksyjne relacje z badań nad życiem rdzennych mieszkańców Ameryki Południowej chwilami pokrywały się z refleksjami zawartymi w "Nic nie dzieje się przypadkiem" napisanymi przez prawie 60-letniego Tiziano Terzaniego, które równolegle czytałam. Tymczasem ja co najwyżej pył z jej sandałów mogłabym,a nawet powinnam strzepywać. Jednak póki co z usuwaniem pyłu się powstrzymuję, ponieważ jest coś co chroni mnie przed pokusą łamania przykazania: "Nie porównuj się! Nigdy! Z nikim!" - gdy czytam myśli Mliczewskiej przelane na strony papierowe bądź internetowe, czuję się jakbym czytała własne rozterki i wnioski, jakbym zaspokajała swoje tęsknoty, pragnienia, poszukiwania, jakbym czytała o tym co moja dusza śpiewa lub o tym co chciałabym, żeby śpiewała, jakby obudziło się jakieś moje poprzednie wcielenie, a może przyszłe, a jednak teraźniejsze, mam poczucie totalnej jedności z nią, z Majami i jest to bardzo fajne uczucie - przecież jak mawiają Majowie: In Lak'ech!
W zasadzie każda strona książki wywoływała we mnie ten stan, zatem tu tylko ułamek, na zachętę, na zaostrzenie podróżniczo-reporterskich apetytów:



Dlaczego In Lak'ech?
Co oznacza? Skąd się wzięło? Jak je osiągnąć?
Aby się tego dowiedzieć trzeba doczytać "Na początku jest koniec" do ostatniego rozdziału, czyli tam gdzie znajduje się początek, może nie książki, ale drogi, kolejnej, bo i książka, i droga są na swój sposób zataczającym kręgi cyklem.

Oddaję głos Weronice!:

„Majowie żyją w świecie, który widzą jako jedność, nie ma w nim podziałów, są jednością jako organizm społeczny, są jednością z naturą, ze wszystkim, co czynią, natomiast w naszej kulturze europocentrycznej kieruje nami dualizm.
Przykładem wpojonego w nas dualizmu jest choćby słowo. Kultura Zachodu przyzwyczaiła nas do bardzo dziwnej roli słowa. Słowo, dialog są najważniejszą formą prowadzenia rozmowy, przekazywania tego, co dyktuje nam umysł. U współczesnych Majów słowa wcale nie mają takiej roli. U nich rolę słów pełni „bycie” (...)
Tymczasem dla Majów mowa nie jest oderwana od ciała, jest częścią nas, przedłużeniem nas, choć stwarza też nowe światy, mowa jest okazaniem fizyczności. Kultura Zachodu nauczyła nas, że podświadomie naszemu ciału przypisane są konkretne funkcje. Głowa służy do myślenia, usta do jedzenia, gardło do mówienia itd. Każda z części ciała ma swoje nacechowanie. Są części ciała należące do sfery tabu, są części z góry uważane za „nieczyste”. Taki podział nacechowania ciała nie istnieje u współczesnych Majów. Ciało nie jest przedmiotem wstydu, traktowane jest jako spójna całość, a nie jest rozkładane mentalnie na poszczególne, nacechowane części.”
„Chciałam zrozumieć, poczuć na własnej skórze, czego nauczyła mnie majańska przygoda, co wniosła w moje życie, po co była. Eksperymentowałam z tym na różne sposoby, dochodziłam do stanu „jedności” różnymi technikami, z różnymi efektami, ale wiem jedno: dla mnie ten stan jest najwyższą formą szczęścia i cokolwiek będzie się działo w moim życiu, największym moim celem jest zachować ten stan wewnętrznej pewności, przekonania, kiedy nie liczą się głosy z zewnątrz, kiedy nie liczy się ocena innych i kiedy po prostu wiesz, że robisz coś w największej zgodzie z samym sobą.
Nasze słynne cogito ergo sum w ujęciu współczesnych Majów nie ma racji bytu. Dla nich „być” oznacza przeżywać. (...) Bycie jest wszystkim, zawiera w sobie trwanie, myślenie, czucie, smakowanie... Te drobne czynności zlewają się w jedno, gdyż owocują najsilniejszym i najbardziej zakorzenionym w istnieniu człowieka: uważnym byciu.
Myśleć – dla Majów oznacza kierować się tym, co przeżyte, tym co zakorzenione w bycie, w czynie, a nie dywagacji, w tu i teraz. Za myślenie odpowiada cały organizm oraz wszystkie zmysły. Opowieścią o życiu, miłości, marzeniach, pragnieniach nie są słowa, lecz samo życie, namacalne tego dowody, które można objąć, dotknąć lub zostawić. (...)
Zrozumiałam też, że „bycie” dla współczesnych Majów jest swego rodzaju medytacją i w dużej mierze zaklęte jest w ciszy. Ku mojemu zdziwieniu i wbrew wszystkim oczekiwaniom, Majowie najbardziej nauczyli mnie milczeć.
Dla Majów stanem największej harmonii jest cisza. W ciszy można dotknąć stanów, które słowa mogłyby spłoszyć lub zagłuszyć. Wydawanie z siebie dźwięków jest zachwianiem tej równowagi, jest stwarzaniem czegoś ze swojego środka na zewnątrz. Jednak, żeby posłuchać prawdziwie swojego środka i być z nim w kontakcie – dla Majów najbardziej naturalnym stanem jest cisza. Zrozumiałam też, że wspólne milczenie jest największym komplementem, na jaki mogłam sobie zasłużyć jako antropolog i uczestnik życia. (...) Dlatego najbardziej lubię obserwować ludzi w ciszy. Ma ona w sobie najwięcej informacji, takich, które normalnie chciałoby się schować, ukryć. Cisza jest naga, bezwzględna, cisza i patrzenie drugiej osobie w oczy.”
„Majowie swoją postawą nauczyli mnie tego, jak ważne są więzi z drugą osobą i grupą w ogóle. (...) Dla nich „ty” to nie jest tylko to, co my zwykliśmy rozumieć przez to słowo. Nie tylko ty sam składasz się na siebie, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Na przykład społeczną rolę nadaje ci twoja prababcia. I wszyscy twoi przodkowie, nawet ci zmarli, którzy przez to, że cię kochają, mówią coś o tobie. Skoro są w tobie nadal żywe emocje względem tych osób, to one są nadal żywe, nadal są w tobie, czujesz ich obecność. Ich tożsamość określają przodkowie, z którymi często się komunikują, dzięki temu ci przodkowie nadal żyją „tu i teraz”. (...)
U Majów wszystko istnieje w jakiejś relacji względem innych rzeczy. Owa jedność, o której pisałam w kontekście słów lub pojęć abstrakcyjnych, nie dotyczy tylko świata wierzeń lub umownych definicji. Pojęcie jedności jest bezkresne, tak jak czas nie ma początku ani końca. W tym rozumieniu także „ja” nie jest oderwane od świata materialnego, ale przede wszystkim również od tożsamości innych ludzi, szczególnie tych, którzy mnie otaczają. Oni składają się na to, kim jestem i po co jestem. Nawet kamień odbija mnie w jakiś sposób. To, jak ja go traktuję, świadczy o mnie, a nie o kamieniu. Stąd tak wielki szacunek względem gór, drzew, gdyż one są odbiciem mnie samego, są innym mną. In Lak’ech jest przesłaniem jedności.
Tak samo jest z problemami. To nie o problemy chodzi, lecz o to, jak na nie zareaguję, jak sobie z nimi będę radzić. Wszystko, co na zewnątrz, jest też wewnątrz mnie, mówią Majowie, pokazując, że są częścią wszechświata. Cały świat jest w nas, a my jesteśmy jego odbiciem. Sprawia to, że nie jesteśmy sami, istniejemy w siatce połączeń z innymi: ludźmi, zwierzętami, otoczeniem. Wszystko to i nasz stosunek do tego jest definicją mnie, według Majów istniejemy jako jedność, a nie jako jednostki.”
„Czasami trzeba wybrać się na drugi koniec świata, by zrozumieć coś, co jest zbyt blisko, by to zauważyć, wewnątrz nas samych.”

[Weronika Mliczewska, „Na początku jest koniec”, Wydawnictwo MUZA SA, Warszawa 2017, s. 334-343]
To i dużo więcej w:


W każdym z nas jest tak wiele... Wszyscy i wszystko tworzy w nas unikalna mozaikę, jedyną w swoim rodzaju, kalejdoskop, niezawieszony w próżni, powiązany z innymi niewidzialnymi nićmi. Bez względu czy to akceptujemy, pielęgnujemy, czy nie, czy to ignorujemy, negujemy, czy nie.
Kiedyś ktoś mnie spytał, co ja taka nawiedzona jestem? Otóż nie wiem, nie mam pojęcia i nie będę go mieć, ponieważ dla mnie nie jest to nawiedzenie, a stan naturalny, moja normalność, codzienność, moja rzeczywistość. To moje odbieranie i wyrażanie świata tak a nie inaczej, między innymi dlatego że jestem potomkinią swoich konkretnych przodków: prababki –zielarki, którą ponoć wyrzucili ze szpitala, bo namawiała inne pacjentki by stosowały jej metody leczenia zamiast szpitalnych, pradziadka – włóczykija, który zjechał wiele krajów aż w końcu osiadł w Buenos Aires, dziadka – niedoszłego księdza i drugiego dziadka – malarza, babci, mojej babci, która nauczyła nas wierzyć w mieszkające u nas pod szafą Trolki (nie to nie myszy, ani insekty, to malutkie stworki, miniaturowe trole) oraz ojca, którego skryte marzenia realizuję podróżując po dalekich, dzikich, niezamerykanizowanych krajach, i innych znanych bądź nie. Im, tak jak wszystkim, należy się respekt, także poprzez szacunek dla ich potomków, tak samo jak przydrożnemu kamieniowi i wiewiórkom, które mijam idąc rano przez park, kiedy wracam się do domu po zapomniane śniadanie.