osadzenie w kontekście



„Podróżowanie niczemu nie służy. Jeśli ktoś nie ma nic w środku, nie znajdzie też nic na zewnątrz. Daremnie szukać po świecie czegoś, czego nie można odnaleźć w sobie.”

Te słowa już przytaczałam. Ten cytat pojawia się też bardzo często w internecie i innych mediach, które przypisują ich autorstwo Tiziano Terzaniemu. Cóż za piękny przykład drogi na skróty, manipulacji nami-odbiorcami i przede wszystkim wyrywania czegoś z kontekstu!
Refleksyjny, kategoryczny pogląd przyciąga niemalże kontrowersyjną, surową stanowczością, więc usuńmy kontekst, oddzielmy go od źródła i przypiszmy komuś znanemu.
Jak często dajemy się zwieść podobnym sztuczkom?
Owszem te słowa Terzani przytacza w swojej książce „Nic nie zdarza się przypadkiem”, jednak nie jest on nadawcą, lecz ich odbiorcą. Żeby dowiedzieć się kto naprawdę wypowiada te słowa, trzeba przeczytać stronę 645 książki. Żeby wiedzieć do kogo zostały skierowane, trzeba przeczytać wszystkie wcześniejsze strony, czyli prawie całą książkę. Dopiero wtedy pozna się, adresata, czyli Terzaniego, jak i cały kontekst tej wypowiedzi, więc też jej znaczenie, sens.
Tiziano jako człowiek poszukujący i świadomie doświadczający, celowo poznaje różnych ludzi. Stawia im wiele pytań i wszystkie otrzymane odpowiedzi wraz z ich autorami przytacza, wszystkie też w zasadzie kwestionuje, żadnej nie przyjmuje całkowicie, nie uznaje za pewnik, chociaż pozwala, by ludzie i ich słowa oddziaływały na niego. Tak konkluduje: „Czasami nawet jedno słowo czy gest mogą wystarczyć, aby zmienić kierunek życia”- ale dla niego samego żadne słowo, gest, et cetera nie stanowiły celu, zakończenia, a co najwyżej przystanek lub punkt wyjścia do dalszej drogi, by próbować, doświadczać, by się zgubić, zatrzymał się dopiero u kresu swych dni, wtedy, gdy według nowojorskich lekarzy powinien już nie żyć, bo jak również poradził mu hinduski starzec cytując poetę urdu:
„W końcu znajdziesz drogę... jeśli wcześniej masz odwagę się zgubić”.




„W trakcie tej opowieści Starzec zauważył mój radziecki zegarek z wizerunkiem Buddy, który prawą dłonią dotyka ziemi, żeby wziąć ją na świadka osiągniętego przez siebie oświecenia.
- Ach, wieczność schwytana w pułapkę czasu ... I to jakiego czasu! – powiedział. Gdyby był to przynajmniej czas doświadczenia. Nie, to czas zegarka ze wskazówkami, które wychodzą z serca Przebudzonego! – Uważał to za okropne.
Nie wyjawiłem mu, gdzie go kupiłem. Była to historia należąca do repertuaru, z którego zrezygnowałem. Powiedziałem tylko, że przez całe życie podróżowałem, a teraz chciałbym się zatrzymać.
- To jedyny sposób, żeby poznać samego siebie – odrzekł, i żeby lepiej to wyjaśnić, wskazując wciąż na tarczy mojego zegarka Buddę owiniętego w pomarańczową tunikę, opowiedział pewną historię.
Pewnego dnia Budda jest w podróży i chce przejść przez las. Wszyscy mu to odradzają. Las jest bardzo niebezpieczny. Ukrywa się w nim groźny bandyta, zabawiający się napadaniem na wędrowców, okradaniem ich i obcinaniem im palców, które doczepia do noszonego na piersi naszyjnika. Jego imię to właśnie Angulimal: anguli (palce), mala (naszyjnik). Budda nie daje się odwieść od zamiaru i rusza do lasu. Kiedy tylko bandyta go dostrzega, rzuca się za nim w pościg, ale nie jest w stanie dogonić mędrca. Angulimal idzie w jedną stronę, a Budda jest z drugiej, biegnie tu a Budda tam. Wyczerpany Angulimal krzyczy:
- Kim ty jesteś? Człowiekiem czy nadczłowiekiem? Bogiem czy diabłem? Biegnę za tobą i nie mogę cię dogonić. Jak to się dzieje, że jesteś znacznie szybszy ode mnie?
- To ty biegniesz. Ja się nawet nie ruszyłem – odpowiada Budda. – Oto jestem.
Angulimal na to się zatrzymuje i w końcu „dogania” Buddę. Rozumie, pada do stóp i zostaje jego uczniem.
- Wniosek z tej historii płynie taki – zakończył Starzec - iż trzeba się zatrzymać, żeby się poznać, żeby być sobą.
Doskonale to rozumiałem! Od lat czułem tę konieczność i próbowałem się gdzieś zatrzymać. Po przybyciu do Indii wypytywałem, czy nie ma jakiegoś miejsca, gdzie mógłbym się od czasu do czasu schronić się i tam pisać. W Delhi niektórzy znajomi wspominali mi o pewnym starym, odosobnionym domu, położonym w górach na północy, w którym Anglicy uwięzili Nehru.
- Ale jeśli piszesz na komputerze, to nie dla ciebie – uprzedzali. – Nie ma tam elektryczności. – I na tym się skończyło.
Opowiedziałem Starcowi, że byłem przez trzy miesiące w aśramie Swamiego Dayanandy i studiowałem tam wedantę, ale nie jest to miejsce, w którym mógłbym się zatrzymać.
- Swami nadmiernie wierzą w słowa – stwierdził. Miałem wrażenie, że czyta w moich myślach, i zanim powiedziałem, jak bardzo jednak wedanta mi pomogła, dodał: - Wedanta to znakomity punkt wyjścia, ale zbyt intelektualny. Prawdziwe poznanie nie płynie z książek, nawet tych świętych, ale z doświadczenia. Najlepiej poznawać rzeczywistość poprzez uczucia, intuicję, a nie przez intelekt. Ten jest ograniczony.
Nie wiedziałem dokładnie, co o tym sądzić. Nie ubierał się na pomarańczowo jak lamowie, nie miał na czole czerwonego znaku hindusów. Nie było w jego wyglądzie ani w jego słowach nic, co wskazywałoby na przynależność do jakiejkolwiek wiary. A zatem ?
- Wedanta, buddyzm, hinduizm, dżinizm: jedno nie wyklucza drugiego – odparł. – Takie są Indie; cywilizacja złożona z różnych religii, opierających się jednak na podstawowych ideach, których nikt, począwszy od Buddy, nigdy nie podawał w wątpliwość.
Zatrzymał się i patrząc na mnie, jakby chciał się upewnić, że rozumiem i może podziela jego pogląd, zaczął je wymieniać:
- To nie jest jedyny świat – powiedział, wskazując szerokim gestem ręki cały horyzont.
- To nie jest jedyny czas – i wycelował palcem w mój zegarek.
- To nie jest jedyne życie – i pokazał na siebie, na Angelę, na mnie, na psa i na wszystko, co nas otaczało.
Umilkł na chwilę, jakby chciał nam dać czas na refleksję.
- A to nie jest jedyna świadomość. – Dotknął swojej piersi i zakończył: - To, co jest na zewnątrz, jest także w środku; a to czego nie ma w środku, nie ma nigdzie. Potem, jakby dla rozładowania atmosfery, wybuchnął gromkim śmiechem i zwracając się do mnie, dodał:
- Dlatego podróżowanie niczemu nie służy. Jeśli ktoś nie ma nic w środku, nie znajdzie też nic na zewnątrz. Daremnie szukać po świecie czegoś, czego nie można odnaleźć w sobie.
Uderzyło to mnie. Miał rację.”
(Tiziano Terzani, Nic nie zdarza się przypadkiem, Wyd. Świat Książki, Warszawa 2004, str. 642-645)