Acosta Danza - polską łodzią przez kubańskie wybrzeże

Tym razem pozornie z trochę innej bajki, więc po opis kolejnego zachwytu i zdumienia,
odsyłam do fejsbookowej wersji (kliknij by wyświetlić;) :  wędrującego zdumienia





Wbrew pozorom ten temat jest tu bardzo na miejscu.
Po pierwsze dlatego, że obrazuje coś, co mnie przedwczoraj wewnętrznie poruszyło. Na pilatesie ćwicząca przede mną dziewczyna miała na plecach koszulki napisane: "żeby być sobą, trzeba być kimś". Zdekoncentrowana, zamiast ćwiczyć, chyba ze trzy razy czytałam, na wszelki wypadek, sprawdzając czy czegoś nie pomyliłam. Niestety nie, ktoś promuje pogląd, że trzeba być kimś - według słownika być cenionym, liczącym się, wybijającym się, żeby dopiero stać się sobą. Nie chce i nie będę oceniać kto ma rację, ale osobiście wyznaję zupełnie odwrotny pogląd: trzeba być sobą, żeby być kimś. Zwłaszcza kimś przez duże "K". Być sobą wbrew wszystkiemu i wszystkim. Na szczęście nie jestem jedyną, która w to wierzy, a kubańscy artyści, których miałam przyjemność spotkać i podziwiać, stanowią doskonałe potwierdzenie tego poglądu.





Po drugie ten, prezent urodzinowy, którym sama siebie w tym roku obdarowałam, stanowi podwójną podróż. Aby odbyć podróż w głąb kultury kubańskiej, której jak napisałam na fejsbooku, tancerze stanowią żywy element i jedną z podstaw jej unikalności i wartości, musiałam po raz pierwszy w swoim życiu udać się do Łodzi, miasta jakże innego od mojego Wrocławia, czy Krakowa i Gdańska, w których nie raz bywałam. Zatem sama Łódź również wywołała we mnie mnóstwo wrażeń, ale o tym innym razem, w zupełnie innym wpisie.