służebny szept, słowiański krzyk

Służebny szept papugi narodów kontra słowiański krzyk nieistniejącego narodu
czyli słowiańskość w wydaniu polskim i ukraińskim.


Przyznaję: od wielu lat nie orientuję się, w tym co się dzieje na festiwalu Eurowizji. Świadomie i dobrowolnie, ponieważ od dawna jest to święto europejskiego kiczu i tandety, na które szkoda mi czasu. Pośrednio świadomie i pośrednio dobrowolnie jako szczęśliwy "nieposiadacz" odbiornika telewizyjnego, nie orientuję się w niczym, czym żyje telewizja i jej odbiorcy.
W tym roku stało się jednak inaczej. Postanowiłam zerknąć na internetową transmisję Eurowizji, tylko dlatego że organizowali ją nasi wschodni sąsiedzi, Ukraina, którą dwa tygodnie wcześniej po raz pierwszy odwiedziłam. W trakcie transmisji okazało się, że dla mnie tegoroczny Konkurs Piosenki Eurowizji ma dwóch zwycięzców. Oprócz tego oficjalnego wygranego, w moim odbiorze wygranym został również gospodarz, żeby było przewrotnie ze swoimi pozakonkursowymi utworami. To co zaprezentowali ukraińscy wykonawcy owszem, było chwytliwe, ale jednocześnie niebanalne, a przede wszystkim z klasą, dumą i powagą manifestujące ich etniczność. Słowiański duch przenikał z ekranu, wylewał się bojowym krokiem i hipnotycznym, psychodeliczno-mistycznym rytmem na cały kontynent.



Kraj będący na marginesie manifestował się właśnie całej Europie, obwieszczał właśnie kontynentowi swoją siłę, moc oraz ludowość, z której się wzięły. A ja się zastanawiałam jak to się dzieje? Czytam sobie, że Ukraina to naród do niedawna nieistniejący, że sztuczny twór, że lud nie mający tożsamości, albo niechcący tej ukraińskości albo nachalnie, lecz i ślepo demonstrujący jakąś obcą sobie symbolikę, która dopiero ma stworzyć naród. Ziemowit Szczerek, dziennikarz i pasjonat krajów Wschodniej Europy, napisał, że Ukraina po prostu wydarzyła się w wyniku rozpadu ZSRR. Nie było to spowodowane oddolnymi dążeniami niepodległościowymi i po prostu coś - niewiadmomo co z tą autonomią, nową państwowością trzeba było robić. Tymczasem Ukraińcy walczą o swój kraj jak i przeciwko nie mu, nie tylko na majdanach, ale również na scenach. Szukają swojej tożsamości narodowej i próbują ją tworzyć, nie tylko poprzez walkę, również poprzez sztukę. Robią to tak jak potrafią, na szczęście na swój własny sposób, a nie poprzez bezmyślne naśladowanie zachodu i odcinanie się od swoich korzeni. Trudno zidentyfikować jednoznaczną przyczynę, może dzieje się tak dlatego, że są za daleko Europy, a może dlatego, że jak to określił Szczerek są odarci z wymogów wyglądalności więc i z kompleksów, których naród polski ma całkiem sporo. I kiedy patrzę na to co i jak prezentują, na tę siłę i autentyczność, kiedy porównuję to do naszej wersji słowiańskości, przez chwilę mam wrażenie, że naród ukraiński ma większe szanse na przetrwanie od narodu polskiego ...



Patrzę na to i się zastanawiam jak my – Polacy, pochodzący z tych samych ziem, przedstawilibyśmy, zareklamowalibyśmy Europie swoją narodowość, również słowiańską. Przypomina mi się, że już to zrobiliśmy, że już był Donatan i jego prześne Słowianki. Podobno Donatan twierdził, że w ich obliczu jest głębia, a innym razem, że to takie z przymrużeniem oka. Ewentualnie babuszki-kumoszki z "koko koko, euro spoko". Tak interpretujemy naszą tradycję. Karykaturujemy ją, oficjalnie parodiując wystawiamy na pośmiewisko całej Europie. Może czyjąś współczesną potrzebę ludowości to zaspokoiło, moją nie i co gorsza taka jej wersja żenuje mnie i zniechęca mnie do identyfikowania się z naszą tożsamością narodową. Gdy patrzę na taką naszą narodowość o folwarcznym obliczu za Wyspiańskim powtarzam: "a ot, co z nas pozostało: lalki, szopka, podłe maski, farbowany fałsz, obrazki" (Stanisław Wyspiański, Wesele, Akt drugi, scena 30). A co z historiami z "Dziadów"? Jeszcze zatęsknimy za tym kiedyś.
Kiedy patrzę na ukraińskie występy, widzę nie lalki, szopki i obrazki, a żywy organizm czerpiący z ogromu bogactwa tradycji i z nieokiełznanej potęgi słowiańskości. Myślę sobie, że gdyby mój kraj tak postrzegał swoją etniczność, ja bym go znacznie bardziej kochała i rozumiała. Ukraina właśnie pokazała, że teraz jest czas ducha słowiańskiej cywilizacji. Zastanawiam się też dlaczego oni chcą, mogą, potrafią, a my nie? Po raz kolejny w odpowiedzi przychodzą mi do głowy, moje ulubione, smutne i prawdziwe słowa Juliusza Słowackiego. Ten nasz wieszcz narodowy, nomen omen urodzony w znajdującym się obecnie na terenie Ukrainy Krzemieńcu, już dawno w "Grobie Agenemnona" napisał, że najpierw zostaliśmy papugą narodów, a następnie służebnicą cudzą. I niestety mam nieodparte wrażenie, że nadal jednym i drugim jesteśmy, wręcz już nie przestaniemy być. Jakiś głęboko ukryty kompleks każe nam pędzić za innymi, zamiast spojrzeć w głąb swojej tradycji i zaczerpnąć z niej jak życiodajnej wody ze źródła, a jest z czego ...




Terzani pisał, że nawet jeśli zrobiło się wielki krok, trzeba pamiętać skąd się wyszło. Może to właśnie nasz naród, w przeciwieństwie do innych Słowian, nie chce pamiętać skąd wyszedł? Na stronie Słowianie i Słowianowierstwo znalazłam bardzo ciekawy wniosek Mariusza Szczygła: "słowiańskość dla Polaków to wschód. Słowian z Polakami wiele łączy. Polaków ze Słowianami nic. Nie czują się ze swoją swojską słowiańszczyzną dobrze. Nie czują się dobrze z tym, że są z tej samej rodziny, co Ukraińcy i Rosjanie. To, że jesteśmy Słowianami, jedynie nam się przydarzyło”.
Może z moją polskością jest coś nie tak, a moja słowiańskość ma się bardzo dobrze, bo na mnie właśnie te ukraińskie występy swoją pierwotnością zrobiły wrażenie, to one intrygowały i uderzały w jakąś uśpioną nutę.
W przytaczanym wyżej artykule jest napisane również, że nasza słowiańska artystyczna dusza stanowi dziedzictwo Europy, a w słowiańskiej muzyce na pewno można usłyszeć namiętność, fantazję i żądzę. Na festiwalu Eurowizji nigdy nie znajdowałam tych przymiotów w występach polskich wykonawców, a jeśli słychać lub widać je w innych występach polskich artystów to zwykle jest to w złym guście i złym smaku. Natomiast we wszystkich udostępnianych w tym wpisie występach ukraińskich artystów (zarówno w dźwiękach jak i ich oprawie scenicznej) czuć siłę płynącą z nadprzyrodzonych mocy przyrody, z których dawniej czerpali Słowianie, czuć magię, tą z której korzystali nasi przodkowie, która stanowiła o ich sile, a dziś dla nas wydaje się być zbędną i tajemniczą głupotą. Bije z nich coś rdzennego – coś dzikiego, szalonego, nieokiełznanego, psychodelicznego, wręcz nawet upiornego, bo taka też była etniczność, ludowość. Te cechy stanowiły o pięknie i potędze tradycji, to one przed wiekami zainicjowały i kształtowały nasze tożsamości narodowe. Ukraińscy artyści pokazali, że ich naród potrafi pięknie czerpać ze słowiańskich korzeni i łączyć je z nowoczesnością. Tymczasem my wstydzimy się ich, puszczamy w niepamięć, ewentualnie puszczamy do nich oko nie traktując poważnie, zaprzepaszczając tym samym ogromny, unikalny potencjał. Ukraińcy jakby chcieli tą tradycją i symboliką jak czarodziejską różdżką zaczarować Ukrainę i jej lud, rozwiązując wszystkie swoje problemy. „Kraj – partyzant. Kraj-który sam zainstalował sobie upadek, sam spuścił sobie wpierdol, a teraz chciał się z tego wszystkiego wydobyć” (Z.Szczerek, Tatuaż z tryzubem, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2016, s.310). Jak na razie zaczarował i oczarował europejską publiczność, i to jak, oby tak dalej.

PS
Ukraina raczej tak łatwo nie wydobędzie się z tego wszystkiego, natomiast tegoroczny eurowizyjny werdykt, napawa nadzieją, że Europa przynajmniej z tego artystycznego dołka się wydobędzie.