Czechy - jak czuć się dobrze ze sobą

Różnice najlepiej widać na granicach, tam gdzie dwa byty się stykają. Tam najlepiej się ich doświadcza. Urodziłam się i wiele lat żyłam blisko granicy polsko-czeskiej, co sprawiło, że właśnie na południowych sąsiadów miałam dobry punt obserwacyjny oraz bazę wypadową. Początkowo, gdy upadł komunizm, ale w telewizji nadal emitowano bajki produkcji czechosłowackiej, my, mieszkający przy granicy Polacy, jeździliśmy do Náchodu na zakupy, po tani alkohol czy mięso, ale również po lokalne specjały, nie tylko słynne do dziś słodkości jak lentilki i czekolada studencka, moim ulubionym smakołykiem były kupowane na wagę sałatki oraz misternie przyrządzone kanapki. Waluta czeska się wzmocniła, a następnie ustabilizowała, aktualnie większe zakupy w Czechach nie są już opłacalne. Otwarcie granic europejskich sprawiło zaś, że w turystyce południowy sąsiad jest niesprawiedliwie pomijany i zwykle traktowany jako tranzyt a nie miejsce docelowe. Jednak ludzie z regionu, z mojego przygranicznego regionu, zamiast na zakupy czy urlop jeżdżą teraz do Czech w celach zarobkowych. Pracują tam i widząc jak ich pracodawcy prowadząc spokojne codzienne życie, zastanawiają się jakim sposobem ci, których przez lata przezywaliśmy "Pepikami", z których języka i wyglądu śmialiśmy się, bo noszą na głowie "czeskie płetwy" i niestylowy ubiór, potrafili sprawić, by w tych podobno niełatwych i nerwowych czasach, można żyć spokojnie, bez kompleksów i bez gonitwy za zachodem.
Ja również się nad tym zastanawiam, a podróże do Czech niezmiennie od lat napawają mnie błogą przyjemnością. Nie wynika ona już wyłącznie z frajdy przekroczenia urzędowej granicy, bo takie zlikwidowano, ani z możliwości zakupienia czegoś, czego u nas nie ma. Przyjemność z przebywania po czeskiej stronie rodzi się u mnie z niebywałego komfortu psychicznego jaki opanowuje po opuszczeniu naszego kraju. Czesi sprawiają wrażenie społeczeństwa dla którego nie pieniądz, uznanie czy moda stanowią wartość, a właśnie spokój, za którym idzie też dobre samopoczucie, indywidualne i zbiorowe. Czesi mimo że żyją w małym kraju, uznawanym w Europie za jeden z tych, który ma najmniej do zaoferowania, mają permanentnie wrzucony bezpretensjonalny, swojski luz i właśnie on jest tym, co mogą zaoferować mieszkańcom innych krajów i czego my, biorąc pod uwagę nasze historyczno-geograficzne uwarunkowania, już się od nich niestety nie nauczymy.



W Polsce mamy od lat swojego nadwornego, dyżurnego czechofila w bardzo zacnej osobie, a jakże Dolnoślązaka, Mariusza Szczygła. Napisał kilka barwnych reporterskich książek na temat narodu czeskiego, które zainteresowanym tematem bardzo polecam. Tożsamość czeska w oczach Szczygła jest otwarta i wolna od religijnego zabobonu, w przeciwieństwie do mentalności polskiej: odrzuca wszelką wzniosłość i wszelkie tabu, nie lubi cierpienia, patosu i bohaterstwa, nie potrzebuje Boga ani czuć przed nim lęku, nie stawia wszystkiego na ostrzu noża. Mimo areligijności kwestie moralności rozwiązuje się po czesku łatwo - kiedy żyjesz dobrze i uczciwie, w zgodzie z ludźmi, życie jest przyjemniejsze, bardziej do wytrzymania.
Szczygieł kocha Czechów również za ich kulturę, na łamach kulturaonline.pl wyjaśnia: "Za co tak bardzo kocha Pan Czechy? - A to ja pani wymienię po kolei. 1911 – w Pradze powstaje pierwszy na świecie dom kubistyczny. Zaprojektowany przez czeskiego architekta. 1918 – pierwszym prezydentem wolnej Czechosłowacji zostaje filozof. 1919 – wpada na pomysł, że młode państwo musi mieć u siebie wielką sztukę i każe kupić w Paryżu impresjonistów do oglądania dla obywateli. 1920 – czeski malarz wymyśla najnowocześniejsze słowo pierwszej połowy XX wieku, a jego brat propaguje je w swojej sztuce, wystawianej na całym globie. To słowo brzmi robot. 1929 – po raz pierwszy na świecie w filmie pojawia się naga kobieta. Gdzie? U czeskiego reżysera!
Co z tego wynika? - Że jest to zachwycająca kultura. My, Polacy, przeważnie ją lekceważyliśmy. A to Czesi mieli przed wojną więcej samochodów osobowych i telefonów na stu mieszkańców niż Polska – kraj z kulturą rolną. Zresztą, w wolnej Czechosłowacji w 1989 roku znów prezydentem nie został ani polityk, ani robotnik, tylko pisarz-filozof."



Przyjmijmy, że Mariusz Szczygieł jest jednak skrajnym, subiektywnym fascynatem-maniakiem czeskości i oddajmy głos dziennikarzowi o znacznie szerszym spectrum zainteresowań, specjalizującym się w tematyce Europy Wschodniej i Środkowej Ziemowitowi Szczerkowi. Nagle okazuje się, że wsławiony reportażami o Ukrainie w stylu gonzo, dosadny dziennikarz, pisząc o Czechach, jak o żadnym innym kraju, zaczyna spuszczać z tonu, a typowe dla niego przekleństwa, przy opisywaniu czeskiej rzeczywistości ustępują zdrobnieniom. I w ten oto sposób Szczerek przytacza te same powody uwielbienia Czech, które tkwią na dnie mojego serca już od dziesiątków lat. Oddaję zatem głos zawodowemu pisarzowi:

„A mnie jakoś zawsze tu ciągnęło, choć naprawdę nie mam pojęcia dlaczego. Prawdopodobnie szukałem czegoś, czego nie miałem szansy dostać. Jakiegoś wtopienia się w czeskość, intuicyjnego jej zrozumienia, uczestnictwa w niej. Jak każdy, podejrzewam, Polak jadący do Czech, lgnący do tej ich ćmiej lampy, słuchający po kryjomu pretensjonalnego Nohavicy i ślęczący w młodości przy półce z czeskim kinem w wypożyczalniach DVD i kaset wideo. Bo czeskość to dla Polaka lepsza swojskość. Czechy to dla Polaka coś, co jest prawie własne – ale jednak bardziej, no właśnie – zachodnie. Poukładane, działające, spokojniejsze, zacniejsze, cieplejsze. Bardziej stałe, jak te ich szyldy malowane na ścianach, a nie przykręcane na chybcika do tynku, żeby zawsze można było zerwać, zmienić. Czechy to Polska, w której można usiąść i odsapnąć, zająć się sobą, zająć się siedzeniem na tyłku, a nie zapieprzaniem ze wschodu na zachód i z powrotem, od Bałtyku do Tatr, w opętańczej gonitwie za pieniędzmi, za sukcesem, za cudem, za Bogiem, za ciepłą wodą w kranie, za koroną Chrystusową, za palmą męczeństwa. Gonitwie, w której cały swój kraj się zadeptuje od końca do końca, od miedzy do miedzy, od Odry do Bugu, jak w diabelskim obertasie, i po której nic już w kraju nie pozostaje ładnego, na co można popatrzeć. Na czym można zawiesić oko. Miejsca, gdzie można po prostu usiąść i odetchnąć.
Warto na przykład zauważyć, że polskie reklamy piwa ciągną na południe. Polska w tych reklamach wygląda jak Czechy. Jest zgrzebna, ale porządna, poukładana. Albo w ogóle przeniesiona w jakąś wyobrażoną cekańskość. Albo gdy już brakuje pomysłów: „Moja babiczka pochazi z Chrzanowa”."[Ziemowit Szczerek, Międzymorze, str.100-101]




„Ale Czechy mają w sobie coś rozbrajającego. Mimo wszystko. Wjeżdża się do nich z ulgą. Na przykład z Austrii. Austriacka szyldoza przy wyjeździe z Wiednia zamienia się w starą, poczciwą zgrzebność. Zapyziałą nieco słowańsko-germańskość. Wjechać do Breclavia nie było łatwo, bo jedno z pierwszych świateł przy wjeździe do miasta powodowało korek na pięć kilometrów. Tak to jest, jeśli się już od dawna ma porządne drogi. Czesi zawsze się śmiali z Polaków, że ci muszą jeździć po dziurach, i teraz, gdy Polacy w końcu po raz pierwszy w swojej nieszczęsnej historii dochrapali się jakich takich szos (projekt finansowany z funduszy Unii Europejskiej) , Czesi korkują się na swoich starych, dobrych wąskich szosach, zbudowanych kilkadziesiąt lat temu.
Ach, ale Breclav. Teraz, wiosną, choć miasto rozwłóczone i bardziej przypominało w swoim rozwłóczeniu miasta polskie niż czeskie – było tutaj jakoś mimo wszystko przyjemnie. Przed kwiaciarenką kucała właścicielka i sadziła coś do doniczek. Jakiś radosny koleś w błyszczącym porsche o mało nie zabił równie radosnego rowerzysty. Na rzece dziobały się radośnie kaczki. W urzędzie miejskim wisiała wystawa dzieci z podstawówki poświęcona sprzątaniu kup po swoim psie i widać było, że wszystkie breclavskie pociechy nie marnowały brązowych kredek, by namalować najpiękniejsze psie kupy, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Tak więc bardzo mi się w Breclaviu podobało, mimo że w zasadzie nic tu nie było. Na targu pod domem kultury sprzedawali ocieplane spodnie i ocieplane kapcie. Niektóre z tych spodni były spodniami z wojskowym kamuflażem. Kapcie też. [...]
Polsko-czeskim pograniczem uwielbiam się włóczyć. A polskie domy od czeskich oddziela czasem tylko strumyczek, czasem po prostu jeden koniec ulicy jest polski, a drugi czeski. Czasem krawężnik po jednej stronie to Republika Czeska, a drugi – Rzeczpospolita Polska. Chodzę więc i oglądam te drobne różnice, a one są zawsze. Cechy mają w sobie miejską stateczność, a Polska rozwrzask pijanej wiejskiej zabawy. I tak chodziłem – jeździłem, jeździłem – chodziłem, aż w końcu trafiłem – a gdzieżby – do gospody, w której powiedziano mi, że oni, Czesi, tego Wschodu, którego i Polska jest częścią, a który ciągnie się hen, po Władywostok, po Mongolię, po prostu się boją. Jest niewygodny, nieprzewidywalny, nieludzki.” [Ziemowit Szczerek, Międzymorze, str.96-97]

„Andżelina Penczewa i Władimir Penczew opublikowali kilka lat temu pracę naukową o powolnym roztapianiu się w czeskiej literaturze poczucia słowiańskości. Cytują tam rozmowę z czeskim językoznawcą Alexandrem Stichem, który na pytanie: „Jeśli my, Czesi, jesteśmy Słowianami, to co z tego wynika?”, odpowiedział tak:
„A może warto odwrócić to pytanie: czy Czesi w ogóle są Słowianami, i czy w ogóle istnieją jacykolwiek Słowianie? [...] Według mojej wielce subiektywnej oceny słowiańskość jako zjawisko antropologiczne, etnograficzne czy socjologiczne nie ma specjalnego sensu, w każdym razie nie na czeskich ziemiach ... [...] Słowiańskość powinno się raczej rozumieć jako historyczną, ale żywotną reminiscencję, jako pewną tożsamość językową”.” [Ziemowit Szczerek, Międzymorze, str.105]



„Alpy, Sudety. Po czeskiej stronie Sudetów trzeba skręcić wąskimi dróżkami i mijać misternie zakomponowane miasteczka. Zimą to wszystko wygląda jak mało wiarygodna bajka. W wiosce Temny Dul gospoda wyglądała jak dopasowana do dolinki, w której się znajdowała. Śnieg leżał na tym wszystkim jak lukier. Bliżej granicy tu i tam pojawiały się jakieś opuszczone ruiny. Resztki starych dworów i cholera wie czego. Wjeżdżaliśmy tam i myszkowaliśmy wśród starych cegieł. Ruinenwert. Do hotelu gdzieś w okolicy Rokytnic podjeżdżaliśmy prawie pionowo. W środku wszystko było proste i obite drewnem. Ale nie w stylu przypominającym polską góralszczyznę – wyglądało to raczej jak jakaś prowincjonalna świetlica z socjalistycznych czasów. Nawet fotele i ławy mieli jak z lat osiemdziesiątych – może zresztą i takie były, tylko nikomu nie przyszło do głowy ich zmieniać, bo były dobre. Wszyscy to wiedzieli. Hipsterzy jakby chcieli odtworzyć w ramach jakiejś modnej obecnie nostalgii to wnętrze, to choćby jaja znosili, nie daliby rady. A to wszystko było totalnie bezpretensjonalne. Ludzie także. Nosili dżinsy, dresy i swetry. W dzień jeździli na nartach na Szpindlerowym Młynie,a wieczorem pili tutaj piwo. Miało się wrażenie, że przyjeżdżali tu od zawsze. Pewnie zresztą tak było. W tym wszystkim był cień Zachodu jednak. Jakiejś Austrii, jakiegoś NRD. Nie wiem, nie jestem pewien, w czym się objawiał. W tej prostocie może, bezpośredniości, w tym nieudawaniu niczego, w tej formie – oszczędnej, a wystarczającej, niebojącej się koślawości, ale z tą koślawością nieprzesadzającej.
Ach, jakież to jednak przekleństwo urodzić się miedzy tym pieprzonym Wschodem a Zachodem i musieć zwracać na takie rzeczy uwagę.” [Ziemowit Szczerek, Międzymorze, str.112-113]

„Tak, tak. Antysemityzm był wszędzie, tylko nie w Czechach. Tak trochę było z tymi Czechami po knajpach. Nie, że od razu nacjonalizm, ale przekonanie, że wszystko jest w porządku. Że zły świat jest gdzie indziej, a tutaj ciepły dom, gdzie może i dzieją się czasem nieprzyjemne rzeczy – ale żeby od razu zakładać złe intencje? Czesi, miałem wrażenie, dobrze się ze sobą czują. Być może i potrafiliby być wobec siebie krytyczni, ale wyglądało na to, że często nie widzą powodu. Przepraszam niniejszym wszystkich Czechów za uogólnianie.” [Ziemowit Szczerek, Międzymorze, str.90]

Przy okazji ja również przepraszam za wszelkie uogólnianie. I zapraszam wszystkich gdziekolwiek do Czech, aby wrzucić na luz, usiąść, odetchnąć i pozytywnie zaskoczyć się swoistą czeskością.