maleńkie i wielkie jednocześnie

Nigdy nie robiłam rocznych podsumowań, ani żadnych innych. Prawdopodobnie uważałam, że nic specjalnego nie osiągnęłam. Może też bałam się, że nie będzie bilansu pozytywnego, gdy zestawię swoje działania z pragnieniami i zamierzeniami z początku danego roku, okresu. Nigdy też nie praktykowałam podejmowania „noworocznych postanowień”. Wiele lat temu zauważyłam, iż przynajmniej w moim przypadku postanawianie czegoś tylko dlatego że zmienia się ostatnia cyfra w dacie jest bardzo sztuczne, nienaturalne, wymuszone i z góry skazane na porażkę, więc nie jestem zaskoczona gdy ktoś wystawia sobie rachunek na koniec określonego okresu i patrzy na niego z żalą, frustracją lub tylko niespełnieniem czy niedosytem. Jak najbardziej popieram całym sercem wprowadzanie zmian w samym sobie i swoim życiu, również tych wielkich, rewolucyjnych, ale w zupełnie inny sposób. Uważam, że powiedzenie sobie: „od jutra zaczynam to i to praktykować” albo „od nowego roku będę inna” jest jak leczenie choroby, gdy stosujemy jedynie doraźną farmakologię na objawy nie zajmując się jej przyczyną, problem będzie powracał i dawał się nam nadal we znaki.
Gdyby zestawić mnie z osobą, którą byłam piętnaście, dziesięć, a nawet pięć lat temu, nie rozpoznałabym w niej siebie. Na przestrzeni lat przeszłam olbrzymią metamorfozę, nie tylko zewnętrzną, ale przede wszystkim w swoim wnętrzu, w charakterze, w sposobach myślenia i działania. I choć jeszcze mam w sobie równie wiele albo jeszcze więcej do zmienia, cieszę się z tego i mam nadzieję, że do końca życia będę nad tym pracować.



Skoro nie uznaję noworocznych postanowień, jaki więc jest mój sposób na osobiste zmiany i nowości? To nieustanne, wnikliwe i szczere obserwowanie siebie, ale nie w lustrze, tylko w głębi pod skórą, a ściśle mówiąc pod czaszką: swoich emocji, odczuć pozytywnych i negatywnych, które towarzyszą podejmowanym przeze mnie działaniom lub ich zaniechaniu. Im bardziej się im przyglądam tym lepiej wiem w jaki sposób wpływają na moje działania i relacje ze światem. Pracuję nad tym by te które mi przeszkadzają, przekuć w te bardziej efektywne. Wierzę, że mamy wgranych w swoich głowach wiele programów, które nas blokują, tworzą fałszywy obraz nas samych i otoczenia. Demontowanie takich „pułapek własnego umysłu” jest bardzo mozolne, niemalże syzyfowe, więc nie daję sobie na to żadnych limitów czasowych.
Wbrew pozorom takie wprowadzanie zmian w sobie poprzez koncentrację na własnych myślach i emocjach, nie ma nic wspólnego z egocentryzmem czy egoizmem, wręcz przeciwnie! Nikt nie jest samotną wyspą, nie jesteśmy zawieszeni w próżni. Każdy z nas należy do świata zewnętrznego, tego małego i dużego, a nawet do wszechświata. Dlatego to zagłębianie się w siebie jest dla mnie nierozerwalne, z poznawaniem świata zewnętrznego. Odbywa się poprzez uczestnictwo w nim, na zasadzie bodziec - reakcja. Im więcej wszelkich przejawów i wytworów tego co istnieje wokół mnie poznam, tym lepiej mogę poznać i siebie – mniej więcej takie mam podejście do życia, które jest dla mnie drogą, bo nieustannie się zmienia i zmienia mnie – STĄD „TRIP AND MIND” , które mogę realizować na przeróżne sposoby, podróżując fizycznie, daleko i blisko, ale też nie opuszczając domu, czy miasta.



„Wandering Wonder” (czyli „Wędrujące zdumienie”) w formie bloga pojawiło się w odpowiedzi na potrzebę zaocznego podzielenia się z moimi znajomymi refleksjami z pobytu na Kubie. Później okazało się, że przyjemność i pożytek jako odbiorcy tej strony mogą mieć też nieznajomi. Nie musiało się okazywać, że mam też bardzo wiele różnych innych refleksji, nie związanych z egzotyczna podróżą, wiadomo było od zawsze. Sporo osób kojarzy bloga głównie z relacjami z wypraw lub za ich sprawą, jednak jego autorka stara się poznawać odległe miejsca i odmienne kręgi kulturowe, również na odległość. Nie specjalnie interesują mnie same suche fakty i wskazówki praktyczne jak się odnaleźć w danym miejscu, przynajmniej dopóki nie jest pewne, że do niego za chwilę się udam. Fascynuje mnie natomiast ogół wytworów ludzi, zarówno materialnych, jak i niematerialnych: duchowych, symbolicznych, takich jak wzory myślenia i zachowania, całokształt duchowego i materialnego dorobku społeczeństwa, czyli kultura, kulturowość.



... rok 2016 ukończyłam z przypiętą łatką „podróżniczki” i debetem na koncie, nieustanne pytania: "dokąd kolejna wyprawa?" wprawiały mnie w zakłopotanie. Wtedy też tuż przed nowym rokiem dostałam podróżniczy prezent – tak zwany ‘travel planner’. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, żeby rzucić go gdzieś głęboko na półkę i więcej do niego nie zaglądać, przecież nie będzie po co. Jednak spodobało mi się jego luźne podejście do planowania, brak kalendarza i dat, które by narzucały pewien rygor. Postanowiłam poniekąd skorzystać z kreatywności planera, zainspirować się nim. Jednak to nie było żadne sztywne noworoczne postanowienie, raczej pobożne życzenie, żeby choć raz w każdym miesiącu gdzieś się wybrać nie ważne gdzie i na ile. Oczywiście wyjściowo nie tylko nie miałam za co, ale też nie miałam czym, ani z kim tego realizować. Skupiłam się na realizacji, nie na wyniku, na otwieraniu się na możliwości i sposobności jakie stwarza świat, nawet te najbardziej szalone i spontaniczne jak decyzja z dnia na dzień o pięciodniowym wyjeździe na Ukrainę nie wiadomo z kim. Ani razu nie żałowałam, zawsze wracałam zadowolona, pełna pozytywnych wrażeń, nowych doświadczeń i zawsze nowych, wspaniałych znajomości. Owszem nie zrealizowałam tego dokładnie – były bodajże trzy miesiące, w których odpuściłam, skupiając się na innych obszarach życia lub późniejszych wyprawach. Jednak w pozostałych miesiącach nadrobiłam dwu- lub trzykrotnie i ostatecznie bilans 2017 roku był na plus, wykonałam ponad plan minimum.
Przy okazji stała się też rzecz zdumiewająca, z upływem czasu co raz więcej odnajduję swoich osiągnięć. Czuję swoja moc sprawczą i uznanie wobec własnych dokonań, ale nie tylko, również mam mnóstwo wdzięczności do wielu ludzi, na których trafiłam. Śmiało miniony rok mogę podsumować słowami piosenki "Na krzywy ryj" zespołu Mikromusic: „Nie oczekując niczego – dostałam”. Dostałam coś bezcennego - ogrom bezinteresownego dobra od innych, aż tyle, że czasem mi się to w głowie nie mieści. Pewnie dlatego jakbym miała dla siebie i innych w jednym zdaniu wyciągnąć wniosek z minionych dwunastu miesięcy, brzmiałby on: to co najbardziej wartościowe i najpiękniejsze jest najtańsze, często nawet i darmowe. I nie, nie dajcie sobie wmówić, że potrzebujecie coś za co musicie zapłacić.



Na dobre przywykłam do niemalże traperskiej włóczęgi, wręcz się uzależniłam od bycia w drodze. Tymczasem los płata figle i rok 2018 stawia przede mną kolejne nowe wyzwania - moja aktualna sytuacja zdrowotna sprawia, iż nawet jednodniowy wypad staje się organizacyjnym wyczynem. Hmmm zobaczymy jak będzie, staram się grać kartami, jakie mam. Niczego nie obiecuję, nawet sobie. Na szczęście jakieś ziemskie anioły chcą gdzieś odbyć ze mną krótkie, lecz treściwe wypady, dwa już za mną, kolejne trzy wpisane w kalendarz. A nawet gdy tego braknie, przecież tripandmind to tak szeroka obejmująca różne obszary życia i różne warianty podróżowania formuła, że mogę równie dobrze dzielić się zdumieniami i zachwytami, które odkryję w wędrówkach literackich, kulturalnych, czy tych w głąb swojego wnętrza, bo „Umiem cieszyć się z chwil małych, w miłych samotności strzępkach”, a mój umysł nie potrafi się zamknąć. Mam nadzieję, że również i te wywołają pozytywne wrażenia nie tylko we mnie ...

I na koniec coś mądrego, czyli cytat: "Kiedy łapiemy kontakt z rzeczywistością, a nie skupiamy się na tym, czego nie ma - zauważamy zwykle, że jest wystarczająco dobrze. To nie znaczy, że na tym musimy poprzestać, ale mamy większy luz." Hanna Samson cytowane za Magazynem SENS.