La Catrina - stać się śmiercią by żyć

Nie porzuciłam poglądu, że najpierw trzeba poznać i docenić, własną kulturę, dopiero później inne. Trzeba zwrócić się ku swoim korzeniom odkryć je, co też w najbliższej podróży będę praktykować. Trzeba kultywować tradycje przodków, dopiero następnie zanurzać się w specyfikę innych kultur. Nadal ubolewam nad tym, że Polska od wieków jest papugą narodów i do grobu nie tylko Agamemnona ją to wpędza, nas jako naród, kulturę i społeczeństwo. Jednak są takie motywy, które pięknie funkcjonują w innych kulturach, a w naszej są pomijane, marginalizowane, traktowane jednotorowo lub w inny niewłaściwy, niesłużący nam sposób. Jednym z takich motywów jest ŚMIERĆ.

Krajem, w którym śmierć stanowi bardzo ważny element kultury jest Meksyk.
Moim zdaniem meksykańskie Dia de los Muertos przewyższa amerykańsko-brytyjskie Haloween pod wieloma względami. Nie tylko kunsztem barwnych i czasochłonnych przebrań. Haloweenowe duszki mają przebrania osadzone we współczesnej popkulturze, mają trochę dla żartu nastraszyć, ale przede bawić. Jest to takie trochę przeciwieństwo naszych rodzimych Dziadów, pełnych powagi mającej wywołać lęk, poczucie winy, pokutę i umartwianie się za życia aż do kresu swych dni. W Meksyku symbolem nie jest duszek, a piękna Pani Kościotrup, czyli przyozdobiona kostucha, czyli śmierć. Jedyny pewnik, który na nas wszystkich czeka. La Catrina, bo tak jej na imię z szyderczym uśmiechem drwi z życia. Piękna stylizacja jest czasochłonna, jednocześnie indywidualna. Każda Kościotrup mimo że doświadcza ją to samo-śmierć, wygląda troszeczkę inaczej i tak jak prawdziwy proces śmierci zmienia ustylizowanego człowieka nie do poznania. Oczywiście Pani Szkieletor jest tylko jedną ze składowych obchodów Dia de los Muertos, są też na przykład konkursy na najlepszy utwór poetycki z motywem śmierci oraz na najpiękniejszy ołtarz ku czci zmarłych.



O stanięciu na meksykańskiej ziemi i doświadczeniu tamtejszej bogatej kultury marzę już od prawie 30 lat. Chociaż nadal nie zanosi się na odwiedziny Krainy Majów, w tym roku poszczęściło mi się. Skorzystałam z okazji jaką stworzyło moje miasto, by poczuć na własnej skórze dotyk latynoskiej śmierci, w dodatku zupełnie za darmo. Jak to możliwe? Centrum Kultury Agora wraz z makijażystką Pani Rysiowa zorganizowali kilkugodzinne warsztaty charakteryzacji, których tematem była postać La Catriny. Wspaniała inicjatywa. Nomen omen prowadząca Dorota Ryś, można powiedzieć pod wpływem poczucia oddechu śmierci, czyli gdy zachorowała na ostrą białaczkę szpikową, postanowiła rozwinąć swój talent i pasję do sztuki charakteryzacji i makijażu. Pierwszy raz gościłam na ulicy Serbskiej. Nowe były też dla mnie wszystkie osoby, jakie tam spotkałam, ale szybko znalazłam uczestniczkę, która chciała być ze mną w parze. Ja powierzyłam moją twarz i wizerunek jej, a ona mi swój. Przeistoczenie się oraz kogoś w Panią Kościotrup to precyzyjna i bardzo twórcza praca, ale też dobra zabawa zwłaszcza, kiedy zobaczy się już efekt końcowy. Tym bardziej, że po warsztacie zakończonym sesją zdjęciową, zdecydowałam się na spacer uliczkami centrum miasta oraz obiad w publicznym miejscu.



Ujrzenie w lustrze czaszki trupa zamiast własnego odbicia jest bardzo ciekawym przeżyciem wartym doświadczenia. To o wiele mniej ekstremalny sposobu na oswajanie się ze śmiercią niż pisanie własnego nekrologu, co robiłam w czasach licealnych na jednych z rekolekcji. Ponadto malowanie takiej maski bezpośrednio na swojej, bądź cudzej twarzy, ma aspekt bardzo praktyczny - stwarza możliwość szlifowania swoich umiejętności lub odkrycia nowych, a także do rozwoju wyobraźni i twórczego myślenia, przy wymyślaniu własnych ozdób. Na co dzień mój makijaż składa się zwykle wyłącznie z tuszu do rzęs. Cenię sobie naturalność, jednak nie umniejszam pracy profesjonalnych charakteryzatorów i wizażystów. Przeciwnie, zaawansowany makijaż należy do sztuk plastycznych, tych przez duże "S".
Dla mnie takie całkowite przeobrażenie swojej twarzy, posiada również ważny aspekt psychologiczny: Mimo iż nie jestem zadowolona ze swojego wyglądu, silnie przyzwyczaiłam się do niego- od czasów podstawówki (pomijając wahania wagi) wyglądam cały czas bardzo podobnie, ubieram się i czeszę w jednym stylu, nie stosuję intensywnego makijażu, a choćby drobne podcięcie moich półdługich włosów sprawia, że przez kilka dni czuję się nieswojo. Warto się poddać takiej skrajnej charakteryzacji, również po to by się przekonać, że pod tym całkowicie odmiennym wyglądem, nadal kryje się to samo "Ja". Ale czy rzeczywiście? Przecież na "Ja" składają się również reakcje innych, jak nas odbierają, jak reagują nie tylko na nasze zachowanie, również na nasz wygląd, a i wreszcie też nasza własna świadomość swojego wyglądu, swojej odmienności, tego jak bardzo samoistnie zwracają one uwagę otoczenia ...



Nie trzeba doświadczać ekstremalnych przeżyć, żeby się rozwijać. Wystarczy wykroczyć poza myślowy gorset społeczeństwa, w którym się żyje i ponad własne przyzwyczajenia, utarte tory swojego umysłu. Nie trzeba lecieć na drugą półkulę, by przeżyć przygodę. Można zrobić coś nowego tu i teraz. Wyłącznie od nas zależy, na ile nasza wewnętrzna podróż będzie efektywna. Nie jesteśmy wstanie zaplanować swojej śmierci, nie mamy nad nią władzy, ale możemy zdecydować co zrobić ze swoim życiem. Oprócz Dnia Zmarłych fizycznie, czasem przydałoby się obchodzić również Dzień Umarłych za Życia.

Przemienienie się w meksykańskie wyobrażenie śmierci polecam każdemu. Życie pełnią życia w naszej szarej codzienności polskiej rzeczywistości, to nie bułka z masłem, a czasem przynajmniej dla mnie stała ciężka praca. Zdaję sobie sprawę, iż w naszej kulturze, niektórych, zwłaszcza panów może być trudno namówić na tego rodzaju eksperyment. Używanie makijażu w każdym względzie nadal powszechnie uważane jest za zachowanie typowo damskie. Jednak przy okazji Święta Zmarłych warto przełamać ten schemat i symbolicznie poddać się demokratycznemu prawu przemijania, by na chwilę upodobnić się do tych, którzy już zakończyli swoją ziemską wędrówkę.



Meksykanie manifestują swoim Dia de los Muertos: w każdej chwili może nas spotkać śmierć. Możemy się różnić wszystkim , ale to nieuchronne zjawisko jest czymś co łączy nas bez wyjątku. Powinniśmy jej zrobić miejsce w naszej kulturze i w naszych głowach, zarówno poprzez pamięć o nieżyjących przodkach jak i poprzez świadomość, że mamy na ziemi jedno niepowtarzalne, życie. Kruchość i marność istnienia, o których przypomina La Catrina, również w bajce dla dzieci pod tytułem "Księga życia", mają nas motywować, dodawać odwagi, by żyć pełnią życia!
Patrząc na meksykański sposób świętowania Dnia Zmarłych, myślę sobie, że jeżeli Życie i Śmierć splecione są w tańcu, z całą pewnością jest to tango...





Jak zatem namiętne, latynoskie przesłanie Dia de los Muertos przenieść na nasz chłodny i ponury słowiański grunt?
Z pomocnym słowem przyszedł ostatnio, jak zawsze niezawodny, najbardziej czeski Polak, Mariusz Szczygieł. Pozwolę sobie zacytować niespełna trzystronicowe opowiadanie z jego książki "PROJEKT: PRAWDA":
"Gdzie Indziej
Zdecydowałem się jechać do Azji.
Nie da się uciec od siebie samego, ale człowiek zawsze się łudzi, że Gdzie Indziej jego ja nagle się przeobrazi. Pod wpływem nowego miejsca ulegnie częściowej chociaż przemianie, która sprawi, że ja będzie mniej dokuczliwe. Oczywiście wiemy, że to złudzenie. Zmiana scenografii. Wszystko złe, co nas spotkało-umościło się w nas i nie zbierze ot, tak swoich manatków. Tu czy tam betoniarki tak samo będą lały beton do twojego brzucha. Na widok wspomnień- na które nigdy nie podziała klawisz delete-oddech zatrzyma ci się nagle, tak samo w Europie, jak i w Azji.
No ale zdecydowałem się jechać do Azji.
-Po co tam jechać?- spytał pełen bezradności i smutku mój tata, który uważa, że w żądnej sytuacji donikąd nie należy jechać.
Jednak żeby nie mówić mu o moim ja i nie pogłębiać jego smutku, odparłem:
-Może tam dowiem się czegoś, czego nie wiem?
[...]
W samolocie przeczytałem, żebym po przybyciu do Laosu nastawił się na inny bieg czasu: "W tej czarownej krainie trzeba zwolnić i dostosować się do jej niespiesznego rytmu". Musze pamiętać-zaznaczał bedeker-że Laotańczyków cechuje ogromna delikatność w stosunkach międzyludzkich. Osoba agresywna bądź wybuchowa budzi zdziwienie i niechęć.
Takiego miejsca mi teraz trzeba-pomyślałem.
"Wraz z eskalacją działań wojennych i narastanie wojennego konfliktu indochińskiego-czytałem dalej w rozdziale Historia Laosu-Stany Zjednoczone rozpoczęły kampanię tajnych bombardowań baz komunistów i Szlaku Ho Szi Mina we wschodnim Laosie. W latach 1964-1973 Amerykanie zrzucili na ten mały kraj więcej bomb, niż spadło na całą Europę w trakcie drugiej wojny światowej. Szacuje się, że naloty przeprowadzano średnio co osiem minut przez dziewięć lat".
Miłą rozrywką w Luang Prabang okazało się wyjście na nocny targ. Nocny, bo w dzień nasze ugotowane mózgi nie byłyby w stanie docenić żadnych form i kolorów. Od zmierzchu między dwiema rzekami ciągną się dywany pełne chust, torebek, biżuterii. Każda z tych rzeczy to pole walki: amarantowy bije się z fuksjowym, szafranowy z tycjanowym i tak dalej. Z tego nadmiaru w połowie drogi przez bazar znika umiejętność skupienia.
Jednak w pewnym miejscu znaleźliśmy coś, co natychmiast przywróciło mi czujność. Na dywanie leżały przedmioty w kolorze srebrzystego metalu. Pośród szaleństwa kształtów i barw ten towar był jak dźwięk skrzypiec na autostradzie. Stanęliśmy przed najprostszymi w świecie łyżkami do zupy, pałeczkami do ryżu, bransoletkami w kształcie zwykłych kółek i breloczkami do kluczy.
Napis obok wyjaśniał, że są to przedmioty z aluminium.
Kraj jest zasobny w ten surowiec, ponieważ na Laos spadło 2 miliony 700 tysięcy ton bomb. Średnio pól tony na jednego mieszkańca.
"Dobry Tajemniczy Człowiek nauczył nas przerabiać resztki po bombach i wrakach samolotów w przedmioty codziennego użytku. To, co nas zabijało, teraz nas żywi"-głosił dalej ów napis.
Dwanaście ubogich rodzin w okolicach Luang Prabang żyje z wyrobu przedmiotów po bombach. Jest to ich jedyne źródło utrzymania.
Nie kupiłem ani łyżki, ani pałeczek-trudno byłoby jeść czymś, co zabiło człowieka. Kupiłem breloczek do kluczy w kształcie gołębia. I bransoletki dla J.W., bo jest fanatyczką recyklingu.
I przywiozłem z Laosu myśl tato. Naucz się pozyskiwać śmierć do życia.
"
Mariusz Szczygieł "PROJEKT:PRAWDA", Dowody na Istnienie, Warszawa 2016, s.14-16

Nauczmy się pozyskiwać śmierć do życia.

I zamiast znicza z wątłym płomykiem, rozpalmy prawdziwy ogień, ku czci splecionych ze sobą życia i śmierci, ku pamięci tych, którzy już odeszli do kraliny La Cateriny, i dla naszych własnych wspomnień, nie tych wygodnych tego, co nas rozpieszczało, a dla widm przeszłości, które przepalając nas oczyszczającym ogniem, nadały życiu nowych barw.